Na jakich tematach skupiasz się w swoich utworach?
Jednym z głównych wątków, które poruszam, są podróże, bo to istotna część mojego życia. To właśnie one pozwalają mi oderwać się od rutyny. Poza tym opowiadam o Łodzi, w której mieszkam. Doceniam rozwój miasta, opisuję jego historię z perspektywy współczesnego człowieka, ale nie zapominam też o tym, co potrafi zirytować. Staram się opowiadać również o bolączkach, które trapią mnie i innych ludzi. Śpiewam m.in. o stawaniu przed trudnymi wyborami, o osobach mających problem z uczuciami, np. z miłością, a także o problemach społecznych, m.in. o braniu narkotyków i piciu alkoholu. Słuchają mnie głównie osoby w wieku 18–27 lat, ale to wcale nie oznacza, że tylko na nich się skupiam. Swoje piosenki kieruję do wszystkich, którzy chcą je zrozumieć.
Dlaczego zdecydowałeś się akurat na hip-hop?
Ten gatunek był mi zawsze bardzo bliski. Zacząłem od słuchania starszych wykonawców, m.in. Tadka, Zeusa, Pezeta i Paktofoniki. Później odkryłem Taco Hemingwaya i Quebonafide. Słuchając ich, uświadomiłem sobie, że utwory hip-hopowe przypominają reportaże społeczne. Hip-hopowi artyści nie owijają w bawełnę, opisują świat taki, jaki jest, bez idealizowania. Tworzą też kreatywne teksty – ich porównania, metafory i nawiązania robią na mnie wrażenie.
Dlatego postanowiłeś zacząć nagrywać?
Na początku zostałem nominowany do wyzwania #hot16challenge. Nagrałem swoje wykonanie i dostałem sporo pochwał. Wiedziałem, że chcę iść w to dalej. Później przyszedł czas na minialbum „#smooth_latte”. W rok udało mi się nagrać sześć różnych piosenek. To był etap eksperymentów z dźwiękiem i stawiania pierwszych muzycznych kroków. Dwa lata temu zacząłem pracę nad kolejnym albumem, który wyszedł teraz, w listopadzie. Finalnie na „Dreamlinerze” pojawiło się 12 utworów. Podczas pisania tekstów wyznawałem jedną zasadę – jeśli coś mi się nie podobało, nie kończyłem tego. We wszystkie kawałki wkładam mnóstwo serca, więc każdy z nich musiał być idealny.
Kto Cię wspierał w pracy nad „Dreamlinerem”?
Miałem duże wsparcie wśród znajomych i rodziny. Moi rodzice zawsze chętnie mi doradzają, a mój kuzyn jest wiolonczelistą, więc siłą rzeczy musiałem go zaangażować do pomocy. (śmiech) Bity wykorzystane w utworach pozyskałem od europejskich i amerykańskich producentów. Ten użyty w „First classie” zrobił mój znajomy Palestino (Piotr Łuba). Wsparło mnie też aż 11 różnych sponsorów, dzięki którym mogłem zrobić zdjęcia do płyty, nagrać teledyski i rozpromować swój album.
Zanim zainteresowałeś się hip-hopem, miałeś do czynienia z inną muzyką?
Już w dzieciństwie chodziłem na koncerty, a tata dawał mi w prezencie płyty z piosenkami różnych artystów. Przez dziewięć lat uczęszczałem również do szkoły muzycznej, gdzie zdobywałem solidne podstawy i doskonaliłem grę na gitarze. Czułem jednak, że jeżeli chcę zacząć bawić się muzyką w 100% po swojemu, muszę to robić na własną rękę, poza szkołą.
Jakie masz plany na przyszłość?
Chciałbym dalej się rozwijać, koncertować i wydawać kolejne single. Chcę, żeby docierały one do coraz większej liczby osób. Być może uda mi się kiedyś zostać muzykiem na pełen etat. Aktualnie łączę swoją pasję z nauką – studiuję dziennikarstwo międzynarodowe na Uniwersytecie Łódzkim. Fajnie by było, gdyby w przyszłości udało mi się połączyć ze sobą te dwie dziedziny. Wyobrażam sobie siebie jako prowadzącego autorską audycję muzyczną, ale – nawet jeśli do tego by doszło – na pewno nie zapomnę o robieniu własnej muzyki. Marzę też o tym, aby wystąpić kiedyś na łódzkim festiwalu Great September.