Światło z elektrycznego źródła na łódzkich ulicach rozbłysło w 1887 r. Nie była to jednak sprawka miasta, ale zupełnie prywatna inicjatywa. Uliczną latarnię przed Hotelem Grand odpalił fabrykant Ludwik Meyer, który był zresztą jego właścicielem. Co ciekawe, sprawdzało się w tym przypadku powiedzenie „najciemniej pod latarnią”, bo pod tą konkretną rzeczywiście było zupełnie ciemno – jej konstrukcja sprawiała, że rzucała światło na boki. Miała też jeszcze jedną funkcję, mianowicie reklamowała oświetlenie w samym hotelu. A skąd wzięła się tam elektryczność? Z prądnicy zainstalowanej w podziemiach. Wcześniej hotele oświetlały pomieszczenia świecami. 

POLECAMY

Dworzec Kaliski jakiego nie znacie. Świadkował dramatom, grał w filmach i je... pokazywał!

Przez Stare Miasto płynęła kiedyś rzeka. Gdzie byłaby na współczesnej mapie?

Czy fabrykanci śnią o elektrycznych lampach?

Meyer nie był jedynym przemysłowcem, którego zainteresował stosunkowo świeży wynalazek (pierwsza elektrownia na świecie powstała w 1882 r. w Nowym Jorku). Swoich sił w temacie elektryczności próbowali też m.in. Karol Scheibler i Juliusz Heinzl. To fabrykanci stworzyli też Konsorcjum Kolei Elektrycznej Łódzkiej, stawiając sobie za zadanie uruchomienie sieci tramwajowej. Ponieważ miasto nadal nie posiadało elektrowni, specjalnie do tego celu wybudowano prywatną (postawiła ją firma AEG). Szybko stało się jednak jasne, że rozwijająca się Łódź potrzebuje dużej elektrowni z prawdziwego zdarzenia.

Przetarg na nią magistrat zorganizował w 1895 r. Zgłosiła się firma Siemens&Halske, która w 1900 r. otrzymała koncesję. Elektrownia miała powstać w przeciągu 2 lat, ale niemiecka firma nigdy jej nie wybudowała. Zamiast tego w 1906 r. odstąpiła koncesję petersburskiemu Towarzystwu Elektrycznego Oświetlenia 1886 r. Dopiero ta spółka rozpoczęła inwestycję przy ul. Targowej 1. Budowa elektrowni dłużyła się z powodu strajków robotników, które w tamtym czasie objęły Królestwo Polskie, i trwała ponad rok. Uruchomiono ją w ostatecznie we wrześniu 1907 r. W błędzie byłby jednak ten, kto pomyślałby, że od tego momentu na ulicach i w domach łodzian nastała elektryczność.

W kolejce do prądu

Oświetlenie dróg i mieszkań nie było priorytetem. Elektrownia Łódzka nastawiła się na wsparcie przemysłu. Dla właścicieli fabryk było to rozwiązanie najbardziej korzystne, bo nie musieli już korzystać z własnych maszyn parowych. Dodatkowo cały czas obowiązywała koncesja Gazowni Łódzkiej na oświetlanie ulic i placów miejskich. Dopiero gdy Gazownia straciła wyłączność, przystąpiono do szerszej elektryfikacji.

Należące do miasta latarnie elektryczne zaczęły działać w maju 1908 r. w liczbie… czterech sztuk umiejscowionych na Rynku Nowego Miasta. Rok później zainstalowano ich już 92, przeważnie w obrębie ul. Piotrkowskiej i jej przecznic. A co z odbiorcami indywidualnymi? Zainteresowanie było ogromne, znacznie przewyższające możliwości elektrowni, dlatego mieszkańcy wciąż byli zdani na świece i lampy naftowe. Elektryfikacyjna lawina już jednak ruszyła.

Zwycięski pochód żarówki

W kolejnych latach z Piotrkowskiej sukcesywnie znikało oświetlenie gazowe, ustępując elektrycznemu. W 1913 r. na ulicach świeciły już 163 nowoczesne lampy. Elektrownia Łódzka, choć nie bez perturbacji (kwestie własnościowe), rozwijała się i jeszcze przed II wojną światową wspięła się na pierwsze miejsce w Polsce pod względem produkowanej mocy. Optymizm panował też w prasie – „Głos Poranny” w roku 1929 przyciągał nagłówkiem „Zwycięski pochód żarówki przez ulice Łodzi”. W artykule policzono, że przez 4 lata miastu przybyło 120 km oświetlonej przestrzeni. „Z mroku nocy wyłaniają się coraz nowe dzielnice” – pisano. I choć dzisiejsza sytuacja na świecie każe stawiać sobie pytanie, czy nagłówki sprzed 100 lat znów nie staną się aktualne, miejmy nadzieję, że pozostaną już tylko częścią historii.