Turniej zaczął się dla nas bardzo dobrze. Trzy pierwsze mecze to zwycięstwa ze Słowenią, Koreą Południową i Kolumbią. Wszyscy liczyli, że tak samo będzie w starciu z Tajlandią. Niespodziewanie jednak Polska ten mecz przegrała, znacznie komplikując sobie drogę do Paryża. 

Wygrane z czołówką 

Oznaczało to, że Biało-Czerwone muszą wygrać pozostałe trzy mecze z reprezentacjami ze ścisłego światowego topu: Niemcami, USA i Włochami. Podejście pod ten sportowy Everest zaczęliśmy od starcia z zachodnimi sąsiadkami. Pierwszy set padł łupem rywalek, ale nie bez walki. Następnie to podopieczne Stefano Lavariniego dwukrotnie wygrywały, jednak finalnie mecz musiał rozstrzygnąć tie-break. Więcej zimnej krwi zachowały Polki i wygrały 3:2. Następnego dnia czekał nas mecz z rozpędzonymi Amerykankami, które pokonały Włoszki, jednak USA było stać tylko na wygranie jednego seta. To był prawdziwy koncert naszej kadry. Wszystko miało rozstrzygnąć w spotkaniu z Italią. Znów zaczęło się od straty seta, ale to było jakby podpuszczenie rywalek, danie cienia nadziei. Później każda kolejna partia padała łupem Biało-Czerwonych. Polki pokazały, że drzemie w nich ogromna siła, Łódź pokazała, że jest stolicą siatkówki, Atlas Arena, że gromadzi najlepszych kibiców na świecie.