Cofnijmy się o prawie dekadę. Jak to było z decyzją o pierwszym Caffe przy ulicy? 

To było szaleństwo, tak szczerze mówiąc. Choć było też poparte naszymi długimi obserwacjami – jeździliśmy po różnych miejscach w Polsce i za granicą i takich miejsc było tam bardzo dużo, w Łodzi coś działało się już w centrum, ale tylko tyle. Czuliśmy po prostu, że to jest ten moment i za jakiś czas to chwyci. Chyba większość ludzi nie dawała nam wtedy szans na sukces, ale my zawsze lubimy udowadniać, że się da, nawet jak mówią, że się nie da. Czuliśmy też, że to jest TO miejsce. 

Dlaczego akurat TO?

Bo było przy szlakach wlotowych do Łodzi. W tamtych czasach, żeby spotkać się z kimś na biznesową kawę i nie wjechać do centrum Łodzi, trzeba było organizować spotkania na stacji benzynowej czy w centrum handlowym. A tutaj autostrada, wówczas jedyna, była blisko, poza tym Bałuty znaliśmy najlepiej, więc wygrał też sentyment do miejsca. Lokal stał pusty od lat. Pani, która opiekowała się tym miejscem od początku bardzo nam kibicowała, poznaliśmy właścicieli i tak to jakoś naturalnie „poszło". 

„Poszło" od razu? 

Nie, ale nie mieliśmy chwil zwątpienia, nastawiliśmy się na długi proces. Okres „oswajania" lokalu gastronomicznego przez klientów jest bardzo długi, ktoś może przejechać obok 15 razy zanim zdecyduje się wejść. I wtedy jeszcze musi zdecydować czy mu się spodobało, czy smakowało itd. Wyrobienie nawyku bycia w danym miejscu kosztuje bardzo dużo wysiłku. Przez pierwsze 3 lata byliśmy tutaj 7 dni w tygodniu przez całe dnie, piekliśmy ciasta, szykowaliśmy śniadania, podawaliśmy kawę. To wszystko jakimś cudem godząc z wychowywaniem dzieci. Ale to też zaprocentowało, bo poznaliśmy osobiście bardzo dużo gości, którzy w pewnym momencie zaczęli przychodzić DO NAS. Stworzyły się fajne relacje, taka mini społeczność bałucko-julianowska, plus inne dzielnice. Nigdy nie precyzowaliśmy, że to lokal wyłącznie dla miejscowych.

A jak powstało obecne menu? 

Menu nauczyliśmy się tak naprawdę tworzyć dzięki naszym gościom. Na początku mieliśmy sześć pozycji – bez jajek, staraliśmy się jeszcze o zgodę na ich sprzedaż. Z biegiem lat nasi goście mówili nam, co chcą jeść, a my po prostu ich słuchaliśmy i szykowaliśmy to, co lubią. Można powiedzieć, że uszyli nam menu na miarę. Bardzo pomogły w tym też „śniadania tygodnia", w wyborze których goście biorą czynny udział. 

To biznes rozwojowy? 

Dynamika wzrostu jest niesamowita, zwłaszcza w weekendy. Śniadania weekendowe to są hity, ale i w tygodniu zaczyna się to coraz lepiej udawać. Powoli doganiamy w kulturze śniadaniowej Zachód, dlatego myślimy o kolejnym lokalu w Łodzi. 

Gdzie? 

Na razie to etap poszukiwań lokalu, więc nie chcemy zdradzać, ale jeśli się uda, kolejne Caffe będzie oczywiście tam, gdzie do tej pory go brakowało.

ADRESY:

  • ul. Łagiewnicka 120
  • ul. Nawrot 1a
  • ul. Kostki-Napierskiego 1
  • ul. Wici 32
  • ul. Rzgowska 219